poniedziałek, 5 marca 2012

mój prywatny lek nasenny


Cały poprzedni miesiąc pisałam tylko o zagranicznych artystach, całkowicie zapominając o tych znajdujących się bardzo blisko. Dzisiaj o Julii Marcell, pochodzącej z Olsztyna (odzywa się we mnie patriotyzm regionalny, ze względu na miejsce urodzenia znajdujące się w województwie warmińsko-mazurskim). Tak naprawdę nazywa się Julia Górniewicz i jest córką rektora Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego

W 2007 roku wydała pierwszą EPkę i dzięki swoim fanom udało jej się zebrać 50 tysięcy dolarów na nagranie prawdziwego albumu. Został on wydany w 2009 roku i nosił tytuł It Might Like You. Dzisiaj jednak o drugim, o wiele bardziej cieszącym się powodzeniem w naszym kraju. Julia otrzymała za June kilka nominacji do nagrody Fryderyka, jednak nie udało jej się pokonać konkurentów.

Pod koniec roku 2011 przyszedł czas na różnorakie zestawienia. Co było najlepsze, co najgorsze, co śmieszyło, a co powodowało łzy. W jednym takim artykule napotkałam, po raz wtóry, nazwisko Julii i same pochwały na temat jej płyty. Stwierdziłam, że posłucham się mądrzejszych i sprawdzę, co kryje się za nazwą June. Na moje nieszczęście zaczęłam właśnie od tytułowego utworu (link) i... wyłączyłam odtwarzacz. Do dzisiaj średnio mi się ta piosenka podoba, bo na płycie znajduje się kilka o wiele lepszych.

Którejś nocy (dość niedawno) najzwyczajniej w świecie nie mogłam zasnąć, gdy dopadły mnie duchy przeszłości i zaczęłam rozmyślać "co by było, gdyby...". Nie wiem dlaczego, sięgnęłam akurat po tę płytę, ale cieszę się, że to zrobiłam. Moją uwagę przykuło dopiero Shores, będące 6 utworem na płycie (która w całości zawiera ich 11). Krótkie, ale zdążyło uspokoić mój umysł i zwolnić pędzące myśli. To rozpoczęło następującą po sobie, według mnie, "wielką trójkę". Następne jest Echo, które całkowicie przeczy temu, co pisałam przy okazji płyty Czesław Śpiewa Pop. Nie podobało mi się wtedy, że tak to ujmę, mieszanie dwóch języków. W Echo oszalałam na punkcie chórków w języku polskim, mimo, że cała piosenka jest po angielsku. Po prawie 5 minutach przychodzi czas na I Wanna Get On Fire. Już dawno nie przypadła mi do gustu tak spokojna piosenka, ponieważ jestem w okresie poszukiwania mocnych wrażeń słuchowych.

Żałuję tego, że Julia musiała wyjechać z Polski, by rozwinąć skrzydła i wrócić do kraju z tak dobrą płytą. Z drugiej strony, nie dziwię się, że udało jej się uzbierać taką sumę pieniędzy, jedynie dzięki swoim fanom. Dobrze to wykorzystała i udowodniła, że warto było w nią zainwestować. Uważam, że każdy powinien przesłuchać choć raz, by wyrobić sobie własne zdanie na temat tej artystki. Jak widziałam na stronie Julii, będzie ona pod koniec kwietnia w sopockim SPATiF-ie, a na początku lipca zagra na gdyńskim Openerze.