czwartek, 25 czerwca 2015

#USA: day off


Cześć!

Dzisiaj miałam wolne, co w tym tygodniu nie robi na mnie wrażenia, bo miałam wolne też w niedzielę i w poniedziałek. Jednakże mój dzisiejszy day off znacząco różnił się od tych wcześniejszych. Czym? Był po prostu świetnie spędzony     :-)

Moje poprzednie dni wolne były nudne. Nie potrzebowałam ich, nie czekałam na nie wcale. Mój schedule jest tak ustawiony, że zazwyczaj pracuję na nocnej zmianie, tj. od 17-18 do około 23. Przed pracą mam mnóstwo czasu na wykonanie wszystkich domowych obowiązków i nawet trochę lenistwa :-) Po ujrzeniu grafiku w poprzednią sobotę na kolejny tydzień, poprosiłam szefostwo o zwiększenie mi liczby godzin. Mam nadzieję, że w tą sobotę złapię się za głowę gdy zobaczę grafik. I szeroko uśmiechnę :-)

Bardzo lubię swoją pracę. Nie mam problemów z tym, że jest gorąco. Po dwóch tygodniach zdążyłam się przyzwyczaić, a raczej nauczyłam się radzić sobie z upałem i słońcem. Jestem już całkiem opalona, więc rzadko zdarza mi się "przypiec". Tylko raz musiałam użyć maści na poparzenia :P Nie wiem czy uznać to za sukces :P Lubię swoich współpracowników, a także managerów. Praca wzbudza we mnie wiele emocji - cieszę się, gdy widzę uśmiechnięte twarze; boję, gdy widzę, że coś goes wrong; wkurzam na niemiłych klientów.

Dobra, dobra. Wracam do mojego dzisiejszego dnia. Roz-gadałam/-pisałam się :-)


1. Zapisałam się do biblioteki! W pracy nie możemy używać telefonów, więc aby nie kusić losu, w ogóle nie mam go przy sobie. Możemy za to czytać książki. Zauważyłam, że coraz więcej J-1 students decyduje się na takie rozwiązanie. Ale wiadomo jak jest, do torby zapakowałam tylko jedną książkę. Cieszę się, że tego lata powrócę do mojego bardzo zaniedbanego hobby, a także poszerzę swoje słownictwo :-)


2. W końcu poznałam swoją pracę od drugiej strony - tej o wiele lepszej ;-) Przejechałam się na dwóch rides - Caterpillar i Big Pirate (wybaczcie, mam coraz większe problemy ze znalezieniem odpowiednich słów w języku polskim, ale przestawiłam się na język angielski w 100% - nawet w myślach!). Na Big Pirate dopadł mnie trochę lęk wysokości, ale dałam radę ;-) Trochę adrenaliny nikomu jeszcze nie zaszkodziło! :P Mam zamiar przejechać się na wszystkim co mamy, choćby miało mi serce wyskoczyć z piersi!

źródło: fanpage Seacost Vineyard Church
3. Poszłam na "wieczorek" dla J-1 students (małe wtrącenie: tak nazywamy wszystkich uczestników programu Work and Travel, od nazwy wizy, którą otrzymaliśmy). W programie jest darmowe jedzenie - dzisiaj była pyszna wieprzowina, świeże owoce, genialny grillowany ananas z cynamonem (koniecznie do odtworzenia w Polsce!!!), a także donuty i słodycze; gry i zabawy, a także zajęcia z samoobrony. Odwiedziły nas też dwie panie z organizacji zajmującej się pomaganiem studentom, których prawa są łamane przez pracodawców lub sponsorów. Wspaniały pomysł na spędzenie wieczoru, można poznać mnóstwo ludzi z różnych krajów :-) Nawet nie wiem kiedy minęły mi te cztery godziny! A dzisiejszy post zdecydowałam się napisać głównie dlatego, że czuję się jeszcze zbyt najedzona, aby pójść spać :P *cebulak mode on*

Tyle na dziś! Oczywiście, nie dam rady nigdy napisać wszystkiego co tu się dzieję, ale staram się jak mogę :) Na pewno kiedyś sprawi mi wielką frajdę wrócenie do tych wpisów i przypominanie sobie tych wszystkich wydarzeń. Dziękuję za to, że dzielnie czytacie i do następnego!