wtorek, 5 lipca 2016

#USA: co tam, jak tam

Cześć!

Nie wiem już ile tu jestem, ale czas płynie szybko, szybko, za szybko nawet!
Jesteśmy już po 4 lipca, mam wrażenie, że zaraz z powrotem będę w Polsce.

Teraz już wszyscy wołają na mnie Izzy! 


W pracy kilka rzeczy uległo zmianie. Jak widzicie pożegnaliśmy się z pomarańczowymi koszulkami, w tym roku mamy niebieskie, bawełniane z ładnym napisem Pavilion Park. Dostałam nowy nametag i poprosiłam, aby napisano na nim Izzy, bo nie lubię jak ktokolwiek na mnie woła Izabella.
Mam wrażenie, że w tym roku nie ma tak dużo klientów jak w poprzednim, ale wiadomo zdarzają się busy days na przykład tak jak wczoraj (4 lipca).  Ja wolę być zajęta niż znudzona, bo czas wtedy szybciej leci ;-) Nie zamykamy też o godzinie 11, tylko wtedy gdy nie ma już klientów z biletami (można mieć pojedyncze bilety i całodniowe opaski). Spowodowało to, że jesteśmy czynni trochę dłużej, więc tygodniowo może udaje się uzbierać tą godzinę lub dwie więcej do wypłaty. Minuta do minuty ;-)

Nie wiem czy się domyśliliście czy nie, ale mieszkam u DJ'a w domu, wraz z jego rodzicami i psem. Ma to swoje plusy i minusy oczywiście, nie chcę tu się rozpisywać, ale życie w Stanach to nie tylko zbijanie kokosów i życie jak w American dream. Na pewno milej mi się mieszka z kimś, kogo w jakimś stopniu mogę nazwać rodziną, wymiana kulturowa nadal jest na wysokim poziomie, szczególnie jeśli chodzi o ulubione programy telewizyjne i jedzenie.

Jedzenie, tak... Ehhh, tęsknię za Polską pod tym względem bardzo. W zeszłym roku wydawało mi się to w jakimś stopniu interesujące i fascynujące, ale w tym wiem, że tylko rozwalam sobie żołądek wrzucając w siebie tony mięsa. Na szczęście udaje mi się zawsze na szybko zrobić jakąś surówkę do obiadu. Wzięłam ze sobą także dużo kasz, więc jakoś będzie. W ogóle podjęłam się szalonego zadania zrobienia bigosu w amerykańskich warunkach i wiem już, co myślicie. Że na pewno mi się nie udało. Nie znalazłam co prawda kapusty kiszonej, więc użyłam zwykłej białej. Znalazłam cudem w Walmarcie liść laurowy (mimo tego, że wzięłam jakieś przyprawy ze sobą, po chwili żałowałam, że tak mało), miałam kiełbasę i boczek i nawet nawet to wyszło. Mi smakowało mega, bo smakowało jak dom :-))) 


Jeszcze a propos jedzenia to tydzień temu poszliśmy z DJem na kolację na kraby. To był mój pierwszy raz jak jadłam kraby i na pewno było jakieś to doświadczenie. Na pewno byłyby lepsze z masłem czosnkowym niż ze słodkim (lol?). Na moim facebooku jest filmik jak otwieram kraba :-) 


DJ w końcu może wchodzić do klubów, chociaż nie może pić (:P), więc w tym roku więcej czasu spędzamy na Broadwayu niż na plaży (wczoraj byliśmy na plaży z okazji 4 lipca i puszczaliśmy fajerwerki i było super!). Mamy bardzo fajną ekipę składającą się z Polaków, Irlandczyków i Amerykanów (DJ i nasi managerowie i supervisorzy), także jest z kim wychodzić i się bawić :-) 

Na koniec wrzucam jeszcze przerażający faceswap DJa i mnie. Buziaki!