niedziela, 19 czerwca 2016

#USA: I'm back!

Cześć!

Nie mogę w to uwierzyć, ale znowu piszę do Was z Myrtle Beach w Karolinie Południowej! 

Zdjęcie zrobione jeszcze w Warszawie. Wylot był o 6 rano :(
Ostatnie kilka dni w Polsce to był horror i wcale nie cieszyłam się na wyjazd. Tak naprawdę zaczęłam się cieszyć, gdy byłam na lotnisku w Amsterdamie i zadzwoniłam do DJa :-) Projekty, zaliczenia, pakowanie... Bardzo miłe było to, że moja mama i siostra i nawet ukochany piesek odwiedzili mnie przed wyjazdem :-)

Lot sam w sobie nie był taki zły, jednak w sobotę trochę spanikowałam. Albo nawet bardzo. Gdy przyszłam do domu moja współlokatorka powiedziała mi, że linie AirFrance strajkują i loty są odwołane. Wiedziałam, że rezerwację mam zrobioną właśnie z tych linii i uparcie myślałam, że lecę przez Paryż. Na szczęście (ja to jednak zawsze mam szczęście) w tę stronę leciałam przez Amsterdam a lot był obsługiwany przez linie KLM i Delta Airlines. 

Pierwszy widok po wejściu na pokład - ta podróż zaczęła się dobrze!

Co do Delta Airlines to bardzo sobie chwalę te linie. Jedzenie było pyszne, obsługa nienaganna. Plus, może to znowu tylko zbieg okoliczności, większość pasażerów była Amerykanami, więc po wylądowaniu moja kontrola graniczna przebiegła bardzo sprawnie i obyło się bez długiego stania w kolejkach. 

Miałam planowany 4-godzinny layover na lotnisku w Atlancie, więc poszłam usiąść sobie pod bramką i spokojnie przeczekać ten czas. Usiadłam przy dużym oknie, więc już za chwilę miałam idealny widok na...

Wielka ulewa w Atlancie
Ech. W związku z tym wszystkie loty były opóźnione, ale burza była naprawdę nieciekawa. Całe lotnisko było zalane i bardzo dużo samolotów zostało skierowanych na inne pobliskie lotniska. Cieszę się, że mój samolot zdążył normalnie wylądować. Przez te opóźnienia było zamieszanie z bramkami i musiałam odwiedzić chyba ze cztery zanim ostatecznie wylądowałam na tej właściwej. No ale powiedzmy, że miałam na to czas - z Atlanty wyruszyłam z 1,5 godzinnym opóźnieniem.

Jeszcze napiszę coś a propos kontroli na lotniskach, bo zauważyłam zaostrzenie przepisów. Już na lotnisku w Amsterdamie przeszłam jakby wstępną kontrolę graniczną, gdzie pytano mnie dlaczego jadę do Stanów, jak długo zamierzam zostać i jakie prezenty zabrałam ze sobą. A muszę powiedzieć, że moje prezenty i jedzenie zajmowały pół mojej walizki i wcale nie przesadzam :P Wzięłam stosunkowo mało ciuchów, ale w tym roku robię Work & Shop a nie Work & Travel ;-) Następnie zostałam cała sprawdzona, wraz z moim plecakiem podręcznym na obecność jakiś substancji, stawiam na narkotyki albo jakieś bomby, przed samym wejściem na pokład samolotu. W Atlancie kontrola graniczna przetrzepała mój główny bagaż, sprawdzili nawet leki. Po tym moje ciuchy pachniały kawą i przyprawami :P 

Ale jak widzicie, udało mi się szczęśliwie dotrzeć do Myrtle Beach, gdzie czekał na mnie DJ i już niczego więcej mi nie trzeba :-)

Do usłyszenia!