piątek, 31 sierpnia 2012

w stronę światła


Pisałam ostatnio o nowościach, a tu ciach, dwie pojawiły się "nagle". No nie tak nagle, o jednej z nich wiedziałam wcześniej. I dlatego właśnie będę pisać o tej drugiej, ha! Two Door Cinema club, irlandzki zespół składający się z trzech chłopaków: Alexa, Sama i Kevina. Dość humorystyczna okładka, nieprawdaż? Jeśli nie wiecie dlaczego, już spieszę z pomocą: słowo beacon w języku angielskim oznacza latarnię morską, boję świetlną lub znak ostrzegawczy, nawigacyjny. Czyli ogólnie to światło znaczyło miejsce, do którego trzeba "przybić", niczym statek do portu. Hmmm, no tak. Ale nogi pani ma zgrabne!

Historia zespołu ma swój początek na popularnym muzycznym serwisie MySpace. Chłopaki rzucili studia i skupili się na nagrywaniu w studio. Ich piosenki zdobywały coraz szersze grono fanów, coraz częściej pojawiali się na łamach stron i blogów o muzyce. Pojawiały się także w różnych reklamach, co jeszcze bardziej wpłynęło na rozpoznawalność Two Door Cinema Club wśród słuchaczy. Dzisiaj już mają zapewnioną pewną pozycje na rynku i po dwuletniej przerwie na trasy koncertowe i inne projekty, wydali nową płytę. Dla tych, którzy oglądali ceremonię otwarcia Igrzysk Olimpijskich - wokalista, Alex Trimble, śpiewał podczas niej Caliban's Dream zespołu Underworld.

Płyta zawiera 11 utworów o łącznym czasie trwania 39 minut. Promującym ją singlem jest Sleep Alone, które na trackliście zajmuje miejsce 6. Żadna piosenka nie ma w sobie takiej energii, która poderwała by mnie do tańca, zachęciła do szybszego marszu lub do jakiegokolwiek działania. Sam zespół wypowiada się o płycie, że jest "znacznie bardziej intymna, ale równocześnie brzmiąca potężniej. To jeden krok bliżej do poziomu o jakim zawsze marzyliśmy". Zgodzę się z tą opinią zdecydowanie, jakoś mniej tej perkusji, gitara jakaś taka bardziej wyciszona, nawet głos wokalisty jest delikatniejszy i bardziej... wdzięczny?  

Możliwe, że tak trzeba, że najpierw gra się energetyczną i świeżą muzykę, by przyciągnąć jak najwięcej ludzi do siebie, a potem, mając już pewną popularność czy stabilność na rynku, można się rozwinąć tak jak się sobie to wyobrażało na początku. Wydaje mi się to trochę nie fair, zauważyłam takie działanie już u któregoś kolejnego zespołu i wcześniej mówiłam o tym "dojrzewanie muzyki", teraz to dla mnie zwykły chwyt marketingowy. Płyta jest dobra. Ale jakoś nie wyłapałam żadnej swojej ulubionej piosenki, promujący singiel też mnie jakoś nie zachęcił za bardzo. Sięgnęłam po Beacon ze względu na to, że zespół znam z wcześniejszej płyty. O której można by powiedzieć o wiele więcej niż bezemocjonalne "dobra". Może i była nagrana w Los Angeles pod okiem jakiegoś guru, ale nie robi to na mnie wrażenia, może za mało się znam. 

Pozdrawiam wszystkich z deszczowego Trójmiasta, u nas czuć już tę jesień, o której tak piszę. Jesień, spadające liście i krople deszczu, szkoła, egzaminy poprawkowe, a w końcu rok akademicki. I wszystko zacznie się od nowa... ;)

sobota, 25 sierpnia 2012

coming soon


Jesień już niedługo. Zbliża się szkoła, kampania wrześniowa, potem nowy semestr. W ogródkach trzeba będzie grabić liście i przygotowywać rośliny do mrozów i śniegu. Wiele bliskich wyjedzie na wykopki i inne uniwersyteckie sprawy do innych miast, dopadnie nas jesienna depresja, którą pogorszy dodatkowo wiatr i deszcz (chociaż tego nam niemało latem). Na to wszystko polecam dobrą książkę, gorącą herbatę lub kakao  oraz... nowości muzyczne!!! Dokładnie tak, nowe wydawnictwa zasypią nas niczym spadające liście z drzew. Pokrótce chciałabym Was do tego przygotować :)

Niedawno pierwszy raz zawitali w Polsce. W 2010 roku zespół zajął pierwsze miejsce w rankingu Last.fm w kategorii najlepszy debiut. Pojawili się na moim blogu w styczniu w poście pod tytułem ladies and gentlemen I give you... Tak! Chodzi mi o Mumford and Sons. Singiel I Will Wait promujący nadchodzącą płytę wpadł mi zdecydowanie w ucho. W komentarzach wyczytałam, że tylko oni mogliby dać jako klip nagranie drogi i nadal byłby to świetny klip. Prawda, niedawno pisałam o tym, jak bardzo mnie rozczarowali podczas swojego koncertu na HOFie. Są idealni do słuchania w zaciszu domowym, gdy masz zły humor lub ciśnienie jest niskie i potrzebujesz, by Twoja krew szybciej płynęła w żyłach. Ich muzyka na pewno to spowoduje. Album zatytułowany Babel ujrzy światło dzienne 24 września, a już teraz zespół gra nowe utwory na swoich występach. Zapraszam na tą stronę do posłuchania reszty dostępnego w Internecie materiału - link.

Kolejny zespół, który chciałabym tu zaprezentować to Muse. Nie wiem dlaczego nie zagrzali jeszcze miejsca  na moim blogu, bo z pewnością powinni tu być. Przecież są! Link do wcześniejszego posta o Muse. Może przy okazji nowej płyty? Płyta The 2nd Law, po małym poślizgu, ma pojawić się na sklepowych półkach 1 października (na osłodę po rozpoczęciu roku akademickiego). Zespół zachęca nas do kupna utworem Madness. Z własnego doświadczenia zalecam, by nie zrażać się tym elektronicznym głosem na początku. Bo potem będziecie żałować, że nie posłuchaliście do końca! Pod klipem bitwa między zwolennikami i przeciwnikami, którzy lubią, lub nie, inną twarz Muse. Według mnie głos Matthew uratuje nawet najgorszą piosenkę ;) Chłopaki zapowiedzieli swój koncert w Polsce już 23 listopada na Atlas Arenie w Łodzi. Mam nadzieję się tam wybrać. Bilety do kupienia na stronie Eventim.

Z Anglii przenieśmy się do Stanów, tam także ludzie ciężko pracują, aby nagrodzić swoich wiernych fanów nowym materiałem. Kiedyś występowali jako support przed koncertami U2, dzisiaj sami potrzebuję supportu. W Polsce zagrali 4 koncerty, w tym 2 w tym roku, które mają dużo wspólnego z Coca-Colą. Kto wie o kim mówię? Oczywiście, że o The Killers! 18 września podbiją muzyczną scenę z krążkiem Battle Born, a już dziś podbijają ją utworem The Runaways. Nie da się ich pomylić z żadnym innym zespołem. Wcześniej pamiętamy ich na pewno z takich perełek jak When You Were Young lub Somebody Told Me, który był ich debiutem i jednocześnie największym hitem. 

Nie myślcie sobie, że w Polsce nic się nie szykuje, bo jesteście w błędzie! Drugi post w historii tego bloga był właśnie o nich. W wesoło-smutni i ich zadyszki mowa o jubileuszowym albumie, który został nagrany bardziej dla zespołu niż przez niego. Najszybciej ze wszystkich proponowanym pozycji, bo już 5 września, ukaże się ciepło/zimno. Tytuł idealnie wpasowuje się w moją definicję jesieni, która ma w sobie coś z lata , a potem już tylko rzut beretem do zimy. Wpuść mnie śpiewa Jakub Kawalec, jakby prosząc o gościnę w naszych zbiorach płyt. Ostatnia wydana przez nich pozycja pokryła się złotem, a było to w 2009 roku, więc myślę, że przez 3 lata w ich głowach narodził się nowy pomysł. A co za tym idzie, nowy, świetny materiał, którym już niedługo się z nami podzielą.

4 pozycje na pierwszy miesiąc jesieni to naprawdę sporo. A przecież nie tylko oni wydadzą coś nowego. W każdym razie, jestem pewna, że wiele nowej muzyki będziemy mogli usłyszeć już niedługo w radiach. Pozostaje nam tylko czekać na te perełki, a tymczasem do następnego razu!

niedziela, 19 sierpnia 2012

film: potem była zmiana...


...i szpak dziobał bociana. Niesamowite, nieprawdopodobne! Na blogu o muzyce coś o filmie? A dlaczego nie? ;) W związku z tym, że udało mi się wyjechać na 3 dni do ukochanej babci i wreszcie należycie odpocząć, chcę się z Wami podzielić swoimi wrażeniami z tego "urlopu". Doznań muzycznych było mało, co można było z łatwością zrównoważyć innymi. W środę udałam się z rodziną do kina na polski film. Dodam, że nie wiedziałam za bardzo na co idę, bo nie widziałam wcześniej zapowiedzi.

Jadąc ruchomymi schodami zauważyłam kątem oka nazwę "Sala samobójców". Jakub Gierszał, napisane największą czcionką na plakacie, niewiele by mi mówiło, gdyby nie dopisek po prawej stronie. "Salę" oglądałam 2 lub nawet 3 razy. Od tamtego czasu polskie kino (nie stricte, ale mniej więcej te okolice), według mnie, zaczęło się zmieniać. Coraz częściej zamiast dennych komedii (nie da się ich oczywiście całkowicie wyrzucić z repertuaru kin) pojawiają się filmy oparte na bardziej lub mniej prawdziwych i prawdopodobnych historiach, z nowymi twarzami w rolach głównych. I to na dużych ekranach i festiwalach, a nie w kameralnych i alternatywnych kinach. Poniżej nazwiska Gierszał pojawiają się dwa inne, potężne, z wielką liczbą filmów na koncie, Kot i Figura. Powiem szczerze, że twarz Tomasza Kota przejadła mi się we wszystkich filmach, serialach i reklamach. W "Yumie" gra gangstera rosyjskiego pochodzenia (całkiem dobrze posługuje się językiem rosyjskim), który przemyca za granicę polsko-niemiecką olbrzymie ilości spirytusu. Figura zaś jest ciotką Zygi (postać Jakuba Gierszała), która prowadzi dom publiczny oraz także zajmuje się "jumaniem", jednak na o wiele mniejszą skalę. Są to postacie drugoplanowe, mam wrażenie, że bardziej podnoszące rangę filmu i zachęcające ludzi do wybrania się do kin niż role zajmujące ważne miejsce w ich CV. Film miał jeszcze bardziej wykreować Gierszała na początkującą gwiazdę polskiego kina, wylansować jego nazwisko i utrwalić wizerunek w głowach widzów. Bo w ogóle (z wyglądu także) nie przypomina tego emo-chłopaczka z "Sali samobójców".

Film zdecydowanie polecam. Ze względu na prawdziwe wydarzenia, jako przybliżenie historii dla młodszych, i dobrą obsadę. Prawie 2 godziny wcale się nie dłużą, szczególnie, gdy kupicie mnóstwo nachosów i popcornu ;)) Nie spodziewajcie się takich częstych odskoków od głównej tematyki bloga (w ogóle co sądzicie na ten temat?). Tymczasowo, gdy uczę się do sesji poprawkowej, częściej ściszam muzykę w głośnikach dla lepszej koncentracji. Korzystajcie z pogody, bo podobno ma być i zbierajcie siły - już niedługo wrzesień (co dla każdego oznacza coś innego, a w sumie to samo - naukę ;)!!

czwartek, 9 sierpnia 2012

z piwnicy od Radiohead


Ostatnimi czasami słucham zespołu Talking Heads, a ze szczególnością Sax and Violins. To właśnie o nich dzisiaj miałam pisać, jednakże czytając o nich trochę więcej w celu napisania na blogu, natknęłam się na nazwę Radiohead. Oczywiście nie jest mi ona obca, dlatego też zdecydowałam, że to im poświecę ten wieczór. Skąd powiązanie między tymi dwoma zespołami? Już śpieszę z wyjaśnieniem - wytwórnia EMI, która podpisała z zespołem kontrakt na wydawanie ich albumów, zażądała zmiany nazwy. I tak oto On Friday stało się Radiohead. Nazwa została zaczerpnięta z piosenki Radio Head.

Długo, bo aż 4 lata, Radiohead kazało nam czekać na swoje nowe wydawnictwo. Wydanie nowej płyty, można tak to określić, okazało się niespodzianką. 14 lutego zespół ogłosił, że wyda płytę, która wyszła... 5 dni później. W wersji elektronicznej oczywiście. Specjalnie założyłam sobie konto na PayPal i za płytę zapłaciłam bodajże 10 USD. Znajduje się na niej 8 utworów, które dają nam w sumie tylko 38 minut muzyki; czyli ledwo ledwo załapuje się do nazwania albumem długogrającym.
W porównaniu do wcześniejszego In Rainbows mam wrażenie, że The Kings of Limbs powstało w dużej mierze przy użyciu komputera, co jednak nie do końca jest prawdą. Jako muzyka zostały wykorzystane dźwięki natury, takie jak śpiew ptaków lub wiatr, a mieszanka tego, instrumentów i elektroniki, jest dość intrygująca. Z racji tego, że wydania albumu nie poprzedzał żaden singiel, był on całkowitą niespodzianką. Niektórzy twierdzą, że słychać w tym jakieś wpływy dubstepu. Thom Yorke (wokalista) przyznał, że płyta jest wynikiem dojrzewania zespołu i "kradzieży muzyki" od innych zespołów, ale zaprzeczył, żeby była to muzyka eksperymentalna.
Na pewno The King of Limbs wielu osobom nie przypadło do gustu, a na pewno nie tym, którzy lubili Radiohead za Kid A czy inne płyty. Lotus Flower jest jedynym utworem z tej płyty, do którego nagrano teledysk. Nie będę gorąco zachęcała do jej przesłuchania, ponieważ każdy ma inny gust, a jak już wspomniałam - jest wyjątkowo odbiegająca od "normy", którą poprzednimi 7 albumami wyrobiło sobie Radiohead. Zespół ma w zwyczaju nagrywać także cykl "From The Basement", dzięki któremu można usłyszeć ich muzykę "na żywo", a także przyjrzeć się jak to zostało zrobione, jednakże nie udało mi się znaleźć już takiego nagrania dla tej płyty na YouTube, zapewne z racji praw autorskich.

Na zakończenie przepraszam wszystkich za tak długie przerwy, jednak natłok pracy, nauki i wszystkiego zabiera mi skutecznie czas na przyjemności. Życzę wszystkim udanych wakacji, chociaż na horyzoncie widać  już ich koniec :)

Wcześniej na blogu: http://muzyka-dla-laika.blogspot.com/2012/02/czy-ktos-umie-grac-na-gitarze.html