wtorek, 26 czerwca 2012

mała rozgrzewka


Do Heineken Open'er Festival pozostało 8 dni i jeszcze wczoraj miało miejsce ostatnie ogłoszenie, wypełniające luki w line-up'ie. Mikołaj Ziółkowski zapowiedział występ zespołu The Cardigans, który wystąpi w piątek, 6 lipca na głównej scenie. Jeśli wydaje Ci się, że ta nazwa nic Ci nie mówi, bardzo się mylisz. Zrozumiem, jeśli nie kojarzysz takich wykonawców jak Bon Iver, The Kills, Bjork lub The XX. Ale The Cardigans? Niemożliwe, ja znałam ich jak byłam mała.

Są ode mnie trochę starsi, ponieważ zespół uformował się w 1992 roku w Szwecji. Mieli w trakcie swojej działalności dwie przerwy, jedną w latach 2000-2002, a drugą dość niedawno, 2007-2011. Skąd moja pewność, że na pewno ich znamy? Pamiętacie filmową wersję Romea i Julii (1996), w której występował Leonardo DiCaprio? Właśnie w tym filmie użyto ich piosenki Lovefool, chyba najbardziej rozpoznawalnej z całej dyskografii (mają sześć płyt na koncie).
Drugim najbardziej znanym przebojem The Cardigans jest z pewnością My Favourite Game z płyty Gran Turismo. Teledysk został ocenzurowany przez MTV z racji ukazujących nieodpowiedzialne prowadzenie samochodu scen. W czasie pierwszej przerwy zespołu Nina Persson nagrała solowy album jako A Camp. Cover jednej piosenki z tej płyty nagrała Ania Dąbrowska, zmieniając słowa. Mowa o Charlie Charlie (link do wersji polskojęzycznej - tutaj). Jeśli już jesteśmy przy coverach, to polecam gorąco posłuchać Losing My Religion zespołu R.E.M. w wykonaniu Niny.

Szkoda tylko, że zespół gra tak późno - dopiero o północy, ale myślę, że Open'er zyskał tym wykonawcą więcej chętnych do kupienia biletu. I to niekoniecznie tych dorosłych chętnych. Mam nadzieję, że mi uda się w ogóle pójść na festiwal i posłuchać ich na żywo, bo dla mnie także jego oferta stała się dzięki The Cardigans bardziej atrakcyjna (i tak już wystarczająco była wcześniej). Pozdrawiam wszystkich z zachmurzonego Gdańska, dzięki tej smutnej pogodzie mam dzisiaj wolny dzień, a także wolną chwilę do napisania na blogu :)

wtorek, 19 czerwca 2012

Euro 2012 moimi uszami - część druga


Miałam napisać po drugim meczu, ale czas płynie tak szybko (szczególnie jeśli wychodzisz do pracy o 9, a wracasz o 20 lub nawet później do domu). Tak jak wspominałam w części pierwszej, do hordy Hiszpanów dołączyli Irlandczycy i Chorwaci (w tej kolejności). Według trójmiejskiego wydania Gazety Wyborczej z 13 czerwca 2012 (dzień przed meczem Hiszpania - Irlandia) w Gdańsku było 20 tysięcy Irlandczyków i 12 tysięcy Hiszpanów. Następnego dnia wylądowało ponad 100 samolotów z Dublina, więc te liczby na pewno się powiększyły. Na ulicach zrobiło się zielono. 

Drużyna wyspiarzy grała wcześniej w Poznaniu, także wielu z nich było już w Polsce kilka dni. Właściciele pubów i restauracji narzekali na znikające w szaleńczym tempie kufle, ja za to wytężałam słuch, aby zrozumieć cokolwiek z tego irlandzkiego bełkotu. Niestety, razem z Irlandczykami odwiedziła Gdańsk także chłodna i deszczowa pogoda, którą, jak tylko wyjechali, zastąpiło hiszpańsko-chorwackie słońce. Uhh, tak, tak, ale ja prowadzę muzycznego, a nie pogodowego bloga, macie rację. Rozgrywki Euro dostarczają tyle bodźców, że trudno je wszystkie posegregować i oddzielić od siebie. 

Słyszałam, że Irlandczycy wiodą prym w układaniu nowych przyśpiewek oraz w ogóle śpiewaniu na stadionach. Najbardziej znaną, a nawet uważaną za hymn kibiców (niekoniecznie piłki nożnej), jest The Fields of Athenry. Powstała w latach 70-tych i tak naprawdę opowiada o fikcyjnym mężczyźnie imieniem Michael, który ukradł jedzenie w czasach klęski głodowej w Irlandii. Fani sportu zaadoptowali ją jako hymn w latach 90-tych. Dlaczego wspominam o tej piosence? Na meczu w Gdańsku kibice zaczęli ją śpiewać w 83 minucie i trwało to prawie do końcowego gwizdka. Następnego dnia usłyszałam jeszcze, co bardzo mi się spodobało, "Shoes up – for the boys in green" od pijanych już Irlandczyków. Co ciekawsze, naprawdę zdejmowali swoje buty i podnosili je do góry :)

Jest już piątek, coraz częściej widzę polskich kibiców, sama też zaczynam sprzedawać różne eurogadżety na swoim stoisku. "Każdy to powie, że Polska zagra w Kijowie!" albo "Kto nie skacze, za Czechami, hop hop hop!" najbardziej przypadły mi do gustu. Nie obyło się oczywiście bez drażniących trąbek i gwizdków, ale atmosfera była o wiele weselsza niż przed meczem Polska-Rosja. Szczególnie, że pozostający w Gdańsku Hiszpanie także przyłączyli się do kibicowania naszej drużynie. Z dzisiejszej perspektywy nie cieszy to już serca tak bardzo jakby mogło, ale wtedy naprawdę napawało pozytywnym nastawieniem. Sama wierzyłam w Polskie Orły do ostatniego momentu, mocno się zawiodłam, ale złego słowa nie powiem na chłopaków!


Chorwaci niczym szczególnym nie zabłysnęli, jeśli chodzi o śpiewanie. Za to wjazd kamperem na Długą i rozwinięcie naprawdę długiej flagi koło Neptuna (link do filmiku) to ich zasługi. Tym szachowym akcentem kończę, mam nadzieję, że ćwierćfinał podgrzeje jeszcze atmosferę i będę miała o czym pisać. Przekonamy się za kilka dni. Dla tych, którzy znają angielski i chcą poczytać więcej o futbolu z punktu widzenia mojego amerykańskiego kolegi zapraszam na jego bloga - IF

PS To niekoniecznie o Euro, ale warto wspomnieć. O 12 na wieży ratuszowej grają "Rotę" (link). Szczególnie dobry utwór dla miasta, które uwielbiają odwiedzać Niemcy :)

środa, 13 czerwca 2012

Euro 2012 moimi uszami - część pierwsza


Jako szczęśliwa pracownica na stoisku z pamiątkami stojącym na ulicy Długiej, mam niepowtarzalną okazję do bycia w sercu wydarzeń. Jakich wydarzeń? Otóż, zanim kibice skierują swe kroki ku naszemu pięknemu gdańskiemu stadionowi, najpierw bawią się na starówce. Od 8 czerwca widziałam pełno kibiców, najpierw polskich, potem dołączyły także inne narodowości.

Piątek był dniem ekscytującym, wieczorem odbył się mecz otwarcia (na który szef nawet zwolnił mnie wcześniej ;) ), a tym samym rozpoczęło Euro 2012, wyczekiwane od dawna. Mogłabym mówić i mówić o tym, jak Polska, a szczególnie Gdańsk, w którym przebywam na co dzień, przygotowały się do tego międzynarodowego wydarzenia. Polscy kibice ubrani na biało-czerwono, z trąbkami, wymalowanymi twarzami, perukami i alkoholem w ręku śpiewali stadionowe przyśpiewki. Były to pojedyncze grupki znajomych, którym bardziej chodziło o to, żeby się napić w miejscu publicznym, nie martwiąc się o straż miejską (której było sporo na Długiej). Nie zważając na takie "przypadki", oko cieszyły narodowe barwy i uśmiechy (nawet psy nosiły koszulki w napisem Polska), ale moje uszy miały się o wiele gorzej. "Przyśpiewki", jak to wcześniej określiłam, polegały raczej na tym, żeby na całe gardło wydrzeć się "Polska!" i zatrąbić w trąbkę (sprzedający takie gadżety dorobią się w czasie Euro majątku na całe życie).

Sobota obdarzyła nas cieplejszą temperaturą i... Hiszpanami, którzy przyjeżdżali już do Gdańska na pierwszy mecz swojej prezentacji, grany z Włochami na PGE Arenie. Bruneci o ciemnej karnacji, ubrani na czerwono-żółto przyciągali wzrok. Zdarzyło się kilka okazji, aby przypomnieć sobie wiedzę z liceum w  zakresie języka hiszpańskiego, a uśmiech nie opuszczał mojej twarzy. Hiszpanie są naprawdę bardzo mili i umieją się dobrze bawić. Co mam przez to na myśli? Że zamiast zalewać się wysokoprocentowym alkoholem, śpiewali "Yo soy español, español, español!" (tę jedną zapamiętałam tylko ;) ). Cały dzień przesiedzieli w Cafe Ferber, blokując Długą i tworząc okrąg w środku, którego odbywały się różne konkurencje, np. na liczbę zrobionych pompek itd. Bardzo szybko nauczyli się krzyczeć "Polska Biało-Czerwoni" i "Italiano pierdoleni, hej, hej". Włochów rzeczywiście było mało, a raczej zbyt mało, żeby zostali dostrzeżeni w czerwono-żółtym morzu.

W niedzielę szybko przekonałam się, że poprzedniego dnia na Długiej było cicho, Hiszpanów mało i ogólnie było bardzo spokojnie. Jestem pewna, że 40 tysięcy kibiców, które może pomieścić nasz stadion, najpierw zabawiało się na starówce. Do hiszpańskiego chóru dołączyły bębny i inne instrumenty, a przede wszystkim tysiące głosów. Miałam okazję oglądać przeróżne wymyślne przebrania (myślę, że kilka z nich znajdziecie w galerii trójmiasto.pl), a moje uszy po 8 godzinach miały dość południowych rytmów. Mimo tego muszę przyznać, że gdybym miała wybór słuchać melodyjnych i rozrywkowych Hiszpanów, a wrzeszczących Polaków, wybrałabym to pierwsze. W ten dzień więcej mówiłam po hiszpańsku, niż angielsku, a co dopiero polsku. Byłam przytulana, całowana w czoło, robiono sobie ze mną zdjęcia, jak gdybym była największą atrakcją. Cieszy mnie to, że usłyszałam od wielu turystów, że bardzo im się podoba w Polsce i chcą tu wrócić, gdy atmosfera Euro przeminie. Gdy następnego dnia znów rozpoczęłam pracę na Długiej, przy usłyszeniu z oddali "¡Viva España!" moja głowa ponownie eksplodowała bólem.

Przede mną jeszcze trzy dni meczowe (Hiszpania-Irlandia jutro, Chorwacja-Hiszpania w poniedziałek i ćwierćfinał 22 czerwca, pewnie także z udziałem Hiszpanii), więc będzie co opowiadać (stąd dopisek "część pierwsza" w tytule). Może na Monciaku będzie okazja do posłuchania trochę więcej Irlandczyków i Chorwatów, kto wie? Na pewno podzielę się tymi "muzycznymi" wrażeniami. Tym czasem cieszcie się kibicowaniem Polakom lub komukolwiek tylko chcecie :)

czwartek, 7 czerwca 2012

mój ulubiony album live


Z okazji, że zespół wczoraj opublikował zapowiedź swojego nowego albumu The 2nd Lawpostanowiłam poświęcić im trochę uwagi na swoim blogu. Wstyd mi, że nie zrobiłam tego wcześniej, ponieważ to właśnie ich płyta jest moim ulubionym albumem live. Od razu oczywiście pojawiło się mnóstwo komentarzy w sieci, że dlaczego grają dubstep? No nic, niektórzy nie mogą zrozumieć, że trailer rządzi się swoimi prawami i ma za zadanie wywołać jak największe poruszenie i zainteresowanie płytą. Tak samo jak w przypadku Coldplay, pozostaję wierną fanką wyczekującą z niecierpliwością na nowe wydawnictwo... jak i na koncert! Tak, tak, już 23 listopada w Atlas Arenie w Łodzi Matt Bellamy wraz z chłopakami zagrają dla gorącej polskiej publiczności (w którą zaliczam się ja, stąd gorącej).

Zanim jednak zacznę, zastanawiacie się może co oznacza tytuł? To nie jest żadne słowo, które znamy i które z czymkolwiek nam się kojarzy (pełny tytuł to H.A.A.R.P. Live from Wembley). Według Wikipedii "Wydawnictwo wzięło swoją nazwę od High Frequency Active Auroral Research Program – amerykańskiego programu wojskowych badań naukowych, mającego na celu analizę właściwości i zachowań zachodzących w jonosferze, z którym związanych jest wiele teorii spiskowych. Wokalista Muse Matthew Bellamy jest znany ze swoich zainteresowań m. in. właśnie globalną konspiracją, co w znaczny sposób wpłynęło na twórczość zespołu". No to już wszystko wiemy. 

Nagrania z koncertu są dostępne na kanale Muse na YT - link. Niestety, kolejność utworów na płycie jest inna. Zaczyna się ona od pięknego Intro, którym jest znany motyw z Romea i Julii Prokofieva. Jest to, można powiedzieć, płyta rodzaju the best of. Znajdziemy tu przekrój twórczości zespołu, od najwcześniejszych płyt. Piętnaście utworów to dużo, aby móc napisać o każdym, dlatego (chyba zawsze tak robię) napiszę tylko o swoich ulubionych. Zdecydowanym faworytem jest New Born, które trwa ponad 8 minut. Zaczyna się delikatnie, jednak potem zespół pokazuje rogi, i to mocno. Zaraz po niej zaczyna się spokojne Unintended, niczym ukojenie dla uszu, które zniosły już sporą dawkę głośnej muzyki. Płyta kończy się dźwiękami Take a Bow

Cieszy mnie fakt, że się rozkręcam wraz z latem (temperatury są coraz wyższe, szkoda tylko, że słońce nie wychodzi). O wyjątkowości tej płyty i zespołu świadczy także to, że ja nie lubię raczej albumów live. Jest to jedyny, który jest na mojej playliście i wracam do niego całkiem często. Nie znalazłam żadnego zespołu, który grałby podobną muzykę. Wyczekuję maila od Eventimu z wiadomością, że bilety są już w sprzedaży (najdroższe za 209 zł) i czym prędzej udaję się do Atlas Areny. Już raz przegapiłam ich koncert w Krakowie w 2010 roku na Coke Live Music Festival i na więcej takich razów sobie nie pozwolę!

wtorek, 5 czerwca 2012

Brodka nowa, nowa Brodka



Ostatnio Monika Brodka zakręciła się dookoła mnie. Byłam na jej darmowym koncercie w Gdańsku (podkreślam, że był darmowy, bo miesiąc wcześniej grała za 50 zł w Parlamencie, więc udało się złapać okazję) z okazji Święta Miasta. Koncert miał być dopełniony specjalnymi prezentacjami wyświetlanymi w tle. Wszystkich, którzy są ciekawi tego występu, zapraszam na swój kanał na YT, gdzie wrzuciłam nagrania - link. Niecały tydzień temu wydała ona nową EPkę, dostępną tylko w wersji elektronicznej. I uwaga, uwaga... Udało mi się ją wygrać w facebookowym konkursie organizowanym przez Kayax :) Właśnie delektuję się smakiem wygranej i spieszę by się nim z Wami podzielić.

Na płycie znajdują się dwie całkiem nowe, świeże piosenki oraz cztery remiksy, co daje nam razem sześć utworów. Brodka została zaproszona do Los Angeles i nagrywała w Red Bull Studio. Co oznacza tytuł LAX? Takie było właśnie konkursowe pytanie. Odpowiedziałam, że nawiązuje ono do nazwy międzynarodowego lotniska (dla Gdańska "skrót" jest GDA, dla Los Angeles LAX) i że właśnie w tym mieście powstał ten krążek. W wywiadzie dla radia Trójka Monika powiedziała, że Dancing Shoes, czyli pierwszy utwór na płycie, jest dedykowany Michaelowi Jacksonowi. Wraz z wydaniem EPki światło dziennie ujrzał klip do Varsovie, którą powinniśmy coraz lepiej kojarzyć z radia. Wydaje mi się on mocno groteskowy, może dlatego, że spodziewałam się jakiś ładnych widoków Warszawy. Słowa refrenu Wake me up in July szczególnie przypodobają sobie ci, którzy nie są zachwyceni perspektywą rozgrywek UEFA Euro 2012 w naszym kraju (to już za 3 dni!). Tak jak wspomniałam, na płycie są jeszcze remiksy, do znalezienia na YouTubie. Z racji tego, że z remiksami różnie bywa, pozostawiam Wam te utwory wyłącznie do oceny własnej.

Dzisiaj krótko, ale płyta też nie zawiera wiele. To tylko przedsmak nowej płyty Brodki, która ukaże się nie wiadomo kiedy. Jednak po Grandzie i tej EPce spodziewam się czegoś naprawdę dobrego. Myślę, że Monikę kusi międzynarodowa kariera stąd angielskie teksty.
Dla mnie zaczęły się wczoraj wakacje, po czterogodzinnym egzaminie uciekłam, nie tak jak Brodka do Stanów Zjednoczonych, ale na Kaszuby, gdzie nie było nawet zasięgu. Mam nadzieję, że pozwolą mi one na częstsze pisanie, bo smutno mi się robi, gdy widzę, że w maju napisałam tylko 3 teksty :(