wtorek, 19 czerwca 2012

Euro 2012 moimi uszami - część druga


Miałam napisać po drugim meczu, ale czas płynie tak szybko (szczególnie jeśli wychodzisz do pracy o 9, a wracasz o 20 lub nawet później do domu). Tak jak wspominałam w części pierwszej, do hordy Hiszpanów dołączyli Irlandczycy i Chorwaci (w tej kolejności). Według trójmiejskiego wydania Gazety Wyborczej z 13 czerwca 2012 (dzień przed meczem Hiszpania - Irlandia) w Gdańsku było 20 tysięcy Irlandczyków i 12 tysięcy Hiszpanów. Następnego dnia wylądowało ponad 100 samolotów z Dublina, więc te liczby na pewno się powiększyły. Na ulicach zrobiło się zielono. 

Drużyna wyspiarzy grała wcześniej w Poznaniu, także wielu z nich było już w Polsce kilka dni. Właściciele pubów i restauracji narzekali na znikające w szaleńczym tempie kufle, ja za to wytężałam słuch, aby zrozumieć cokolwiek z tego irlandzkiego bełkotu. Niestety, razem z Irlandczykami odwiedziła Gdańsk także chłodna i deszczowa pogoda, którą, jak tylko wyjechali, zastąpiło hiszpańsko-chorwackie słońce. Uhh, tak, tak, ale ja prowadzę muzycznego, a nie pogodowego bloga, macie rację. Rozgrywki Euro dostarczają tyle bodźców, że trudno je wszystkie posegregować i oddzielić od siebie. 

Słyszałam, że Irlandczycy wiodą prym w układaniu nowych przyśpiewek oraz w ogóle śpiewaniu na stadionach. Najbardziej znaną, a nawet uważaną za hymn kibiców (niekoniecznie piłki nożnej), jest The Fields of Athenry. Powstała w latach 70-tych i tak naprawdę opowiada o fikcyjnym mężczyźnie imieniem Michael, który ukradł jedzenie w czasach klęski głodowej w Irlandii. Fani sportu zaadoptowali ją jako hymn w latach 90-tych. Dlaczego wspominam o tej piosence? Na meczu w Gdańsku kibice zaczęli ją śpiewać w 83 minucie i trwało to prawie do końcowego gwizdka. Następnego dnia usłyszałam jeszcze, co bardzo mi się spodobało, "Shoes up – for the boys in green" od pijanych już Irlandczyków. Co ciekawsze, naprawdę zdejmowali swoje buty i podnosili je do góry :)

Jest już piątek, coraz częściej widzę polskich kibiców, sama też zaczynam sprzedawać różne eurogadżety na swoim stoisku. "Każdy to powie, że Polska zagra w Kijowie!" albo "Kto nie skacze, za Czechami, hop hop hop!" najbardziej przypadły mi do gustu. Nie obyło się oczywiście bez drażniących trąbek i gwizdków, ale atmosfera była o wiele weselsza niż przed meczem Polska-Rosja. Szczególnie, że pozostający w Gdańsku Hiszpanie także przyłączyli się do kibicowania naszej drużynie. Z dzisiejszej perspektywy nie cieszy to już serca tak bardzo jakby mogło, ale wtedy naprawdę napawało pozytywnym nastawieniem. Sama wierzyłam w Polskie Orły do ostatniego momentu, mocno się zawiodłam, ale złego słowa nie powiem na chłopaków!


Chorwaci niczym szczególnym nie zabłysnęli, jeśli chodzi o śpiewanie. Za to wjazd kamperem na Długą i rozwinięcie naprawdę długiej flagi koło Neptuna (link do filmiku) to ich zasługi. Tym szachowym akcentem kończę, mam nadzieję, że ćwierćfinał podgrzeje jeszcze atmosferę i będę miała o czym pisać. Przekonamy się za kilka dni. Dla tych, którzy znają angielski i chcą poczytać więcej o futbolu z punktu widzenia mojego amerykańskiego kolegi zapraszam na jego bloga - IF

PS To niekoniecznie o Euro, ale warto wspomnieć. O 12 na wieży ratuszowej grają "Rotę" (link). Szczególnie dobry utwór dla miasta, które uwielbiają odwiedzać Niemcy :)