piątek, 24 lipca 2015

#USA: jak mi się mieszka?

Za tymi drzewami jest mój "amerykański dom". Źródło: Google Maps
Cześć!

Niespodzianka, to znowu ja ;-) Jest godzina 13, a ja popijam swoją "poranną" kawę. Zdziwieni? Ja też. Przez to, że codziennie kończę pracę po 23 zmieniłam swój tryb życia na nocny. Po pracy praktycznie zawsze spotykam się z DJem, Tay, KC (wym. "kejsi" - przyp. red.) i jego dziewczyną. Muszę być po prawdziwym maratonie niespania lub źle się czuć, aby wrócić do domu od razu po pracy i położyć się wcześniej spać.

Nie wiem co na to moje współlokatorki, bo wydaje mi się, że za każdym razem gdy wracam o tej 4-5 nad ranem, to je budzę. Pokój dzielę z 3 innymi dziewczynami: Anną z Ukrainy, Hazel z Chin i Sherlyn z Tajwanu. Wiem, trochę ekstremalnie, co?

Muszę przyznać, że spodziewałam się, że mieszkanie w 8 osób w jednym domu będzie o wiele bardziej uciążliwe. Wiem, że na pewno mam też sporo szczęścia, bo nie wszyscy są zadowoleni z warunków, w których żyją. Co tydzień rozdzielamy domowe obowiązki, każda osoba robi jedną rzecz i dzięki temu udaje się utrzymać względny porządek. Na początku mojego pobytu tutaj robiłam sporo sama, bo lubię, gdy jest czysto i można się czuć komfortowo mając niezaplanowanych wcześniej gości. Taaaak, przeszło mi ;-)
Typowe azjatyckie selfie z Hazel :-)
Azjatki bardzo dużo gotują. W domu robi się naprawdę tłoczno, gdy do wspólnego gotowania zaproszą jeszcze kilkoro sąsiadów. Czasami bardzo mnie to irytuje, bo mogliby bardziej skupiać się na gotowaniu niż na rozmawianiu między sobą (co robią bardzo głośno; Chinki wkładają mnóstwo emocji w wymowę i zawsze, gdy słyszę je mówiące po chińsku, mam wrażenie, że planują jakąś wojnę). W efekcie nasze garnki i patelnie nie są w takiej doskonałej kondycji, ale przynajmniej są. Wiadomo, że to nie jest "swój dom", więc trzeba sobie radzić tym, co jest pod ręką. Trochę brakuje mi blach do ciasta i naczyń żaroodpornych, bo lubię piec różne rzeczy.

Tym zostałam poczęstowana przez Kolumbijki.  One jedzą to jako przekąskę, o każdej porze dnia lub nocy. Na początku patrzyłam na to bardzo podejrzliwie, a po pierwszym kęsie w mojej głowie pojawiło się pytanie: gdzie jest tequila?! 
Oprócz Azjatek, mieszkają ze mną dwie reprezentantki Południowej Ameryki: Gina i Laura z Kolumbii. Hmmm, czego spodziewalibyście się po kimś, kto umie mówić po hiszpańsku? Że lubią imprezować? Tak, macie rację! Praktycznie nie widuję ich w domu, szczególnie po przejściu na nocny tryb życia. W sumie mi to odpowiada, bo jesteśmy pokłócone do tego stopnia, że przekazujemy sobie tylko niezbędne informacje typu: "Trzeba zapłacić czynsz", "Cory powiedział, że..."

Cory to właściciel domu. Mega dziwny. Tego nie da się tutaj opisać.

Ania z Ukrainy nie wzbudza we mnie większych emocji. Może trochę na początku, ponieważ zapraszała ludzi do domu i puszczała głośno muzykę. Pracuje w tym samym miejscu co ja, ale ma też drugą pracę. Najczęściej widzę ją rano jedzącą śniadanie i w pośpiechu przygotowującą się do wyjścia, albo machamy sobie w pracy.

Chinki śpią pod kołdrami. Ja śpię pod cieniutkim prześcieradłem. W domu jest stała temperatura 77 stopni Fahrenheita, czyli 25 stopni Celsjusza. 
Ostatni akapit. Obiecuję. Chcę opowiedzieć jeszcze o rzeczach, które mnie irytują. Na pewno fakt, że ludzie zostawiają swoje prywatne rzeczy w salonie, przez co w momencie, w którym piszę te słowa, salon wygląda jakby przeszło przez niego tornado. Reklamówki, jedzenie, talerze, spraye z kremem przeciwsłonecznym, ręczniki, ubrania, komputery. Grrr, nie lubię bardzo. Ja swoje rzeczy trzymam w swoim pokoju. Druga sprawa: ktoś z naszego domu nie umie brać prysznica. Nie udało mi się jeszcze ustalić kto, ale nienawidzę wchodzić do łazienki, która praktycznie jest zalana. Mamy przez to dziurę w suficie w kuchni (była już przed moim przyjazdem) i Cory jest trochę wkurzony na nas za to.

Mimo wszystko mieszka mi się dobrze. Na pewno nie prowadzę tu trybu domownika-koczownika, więc na wiele spraw macham ręką i uważam, że nie warto sobie psuć nimi krwi. Jak dla mnie jest okay ;-)

Buziaki!

wtorek, 21 lipca 2015

#USA: moje 22. urodziny

Cześć!

Dzień wolny - jest. Internet - jest (możecie nie wierzyć, ale wcale nie jest to takie oczywiste...). Minął tydzień od moich urodzin. Zdążyłam ochłonąć i zjeść swoje urodzinowe ciasto ;-)

Jedną z fajniejszych rzeczy było to, że moje urodziny zaczęły się 6 godzin wcześniej! Poniedziałek, 13 lipca, godzina 18:00 w Myrtle Beach. W Polsce właśnie zaczyna się wtorek, 14 lipca, i na mojej Facebooku zaczynają pojawiać się życzenia :-))) Bardzo dziękuję mojej mamie, siostrze i Elvisowi za wspaniały film! Wiem, że tak naprawdę chciałyście mieć pretekst do zjedzenia całego tortu o smaku tiramisu :D



Od mojej współlokatorki z Chin dostałam czerwoną pomadkę w prezencie, także oczywiste jest, że nosiłam ją cały dzień :-) Około godziny 15 zadzwonił dzwonek do drzwi i wiedziałam, że to DJ. Nie będę ukrywać, że nie jesteśmy "tylko przyjaciółmi". Wiem, że bardzo przejmował się moimi urodzinami i chciał zrobić z tej okazji coś specjalnego. Bałam się jedynie, że będę czuć się skrępowana, gdy dostanę od niego jakiś drogi prezent. Na szczęście DJ to "książę z bajki", więc trafił idealnie. Dostałam od niego dwa duże ciasta, które zrobił sam i zajęło mu to 3 dni (!). Jedno było o smaku Snickersa, a drugie o smaku Twixa. Takie tam batony w wersji XXL, czyli iście po amerykańsku.


Tak, tak, uczę DJa polskiego :D

Snickers wyszedł obłędny, dokładnie jak baton; Twix do lekkiej poprawy ale i tak super :D Ciasta jadłam cały tydzień do porannej kawy i dzięki nim nie byłam głodna w pracy przez długi czas ;-) Po małej degustacji poszliśmy z DJem na Broadway, czyli praktycznie do miejsca w którym pracujemy :P Stety-niestety jest to bardzo dobre miejsce do spędzenia czasu, jest tam po prostu wszystko. Po odwiedzeniu naszych znajomych w East Park i usłyszeniu mnóstwa życzeń w przeróżnych językach poszliśmy do kina na Ted 2.
O tanich biletach do kina pisałam już ostatnio ;-) 

Film mógłby być trochę lepszy, pamiętam, że na pierwszej części śmiałam się o wiele bardziej. Ale dobra tam. Było fajnie. Następnie znowu odwiedziliśmy naszych znajomych, tym razem w Central Park, i udaliśmy się na urodzinową kolację. Oczywiście typical American:


Bacon Cheese Fries - moje ulucione! Nigdy więcej normalnych frytek!
Double Smoke House dla DJa - praktycznie samo mięso i ostry Houston z papryczkami Jalapenos dla mnie


Po pochłonięciu takiej ilości jedzenia musieliśmy udać się na mały spacer przed przejściem do kolejnej urodzinowej atrakcji :D A była nią wizyta w tutejszym Aquarium! Widziałam przeróżne rekiny i ryby, dotykałam płaszczki i meduzy, generalnie było super :-) Kto ma snapchata ten wie, że dodałam tego dnia jakieś milion snapów z tego miejsca :D



Moje urodziny wypadły w tym roku we wtorek i tak się złożyło, że we wtorek na Broadway są fajerwerki :-) Kilka minut przed 22 wyszliśmy ma deptak, aby podziwiać pokaz, który uczynił moje urodziny jeszcze bardziej fantastycznymi :-)

Czekałam na ten moment od pierwszego dnia pobytu tutaj... LODY!!! Obiecałam sobie, że sprawię sobie ten luksus na moje urodziny i słowa dotrzymałam :-) Dobra, DJ sprawił mi ten luksus :P (Jeśli wychodzimy gdzieś razem, nie ma nawet mowy aby pozwolił mi zapłacić choćby ułamek rachunku...) Zamówiłam lody o nazwie Birthday Cake Remix - lody o smaku Cake Butter wymieszane z kawałkiem brownie posypane kawałkami czekolady i posypką - niebo w gębie!!!


Jedzenie lodów w wafelku nie jest tu tak popularne jak w Polsce. Amerykanie jedzą lody w kubeczkach, a za wafelek (muszę przyznać, że bardzo smaczny) trzeba dopłacić.

Po zjedzeniu tej porcji lodów w rozmiarze Love It, czyli normalnym, do szczęścia nie brakowało mi nic. Ale urodziny spędzałam z DJem, więc bycie szczęśliwą to za mało, więc na sam koniec skorzystaliśmy z dwóch atrakcji w naszym parku. Najpierw poszliśmy (a raczej Sydney nas zaciągnęła) na Caterpillar. Specjalnie dla mnie Sydney puściła Birthday Katy Perry, a także złożyła mi wraz z Aibekiem życzenia przez mikrofon :D Następnie poszliśmy na Carousel, typową karuzelę, która ma 103 lata i jest po prostu piękna :-)


Ten dzień był fantastyczny od początku do końca :-) Bardzo dziękuję jeszcze raz za wszystkie życzenia! Mam nadzieję, że się spełnią :-) Były to moje drugie urodziny spędzone poza Polską, może to będzie jakaś moja nowa tradycja...? ;-)

czwartek, 16 lipca 2015

#USA: to już miesiąc! :O


Tak. Wiem. 24 czerwca był jakieś 3 tygodnie temu i od tej pory cisza. Wiem, że Wy wiecie, że to nie znaczy, że u mnie nic się dzieje. To znaczy, że dzieje się tyle, że nie mam czasu nawet włączyć komputera!

W sobotę musiałam wypełnić raport miesięczny dla CCUSA i na chwilę musiałam zatrzymać się i zastanowić nad swoim amerykańskim życiem. Co robiłam przez ostatni miesiąc? Czego dowiedziałam się o amerykańskiej kulturze? Hmmm,odpowiedź brzmi: DUŻO. Nie wiem czy zmieści mi się to wszystko w jednym poście :D

Co robiłam przez ostatni miesiąc?

O pierwszym tygodniu mojego pobytu tutaj wiecie chyba wszystko - odsyłam do poprzednich wpisów :-) Chyba będzie mi najłatwiej po prostu wszystko wypunktować, niekoniecznie w kolejności chronologicznej:

1. Przeżyłam swój pierwszy 4th of July! Z tej okazji wybrałam się z przyjaciółmi na plażę. Niestety, nie popisałam się swoimi umiejętnościami organizacyjnymi i połowa zaproszonych osób myślała, że wydarzenie odbywało się 24 godziny później... No nic, następnym razem będzie lepiej! Z tej okazji zakupiłam amerykańską flagę i teraz codziennie zasypiam w takim miłym otoczeniu:



2. Byłam w kinie i... okazało się, że nie muszę oglądać filmu z napisami! Do tej pory oglądałam dwa filmy: Jurassic World i Ted 2. Nie dziwię się, że tutaj pójście do kina nie jest problemem nawet dla bardzo dużej rodziny. Bilety kosztują 6-8 dolarów, a popcorn 4 dolary (a jak jest promocja to nawet 2). Miejsca w kinie nie są numerowane, siada się na zasadzie "kto pierwszy ten lepszy". No i oczywiście jest więcej miejsca na nogi ;-)

3. Spędzałam mnóstwo czasu na plaży, szczególnie nocą. Tutaj plaża nigdy nie jest pusta. Bez problemu można spotkać ludzi. Z dziwniejszych rzeczy, które widziałam to traktor i lis. Co do tego pierwszego, to około godziny 3 nad ranem zaczynają się pracę porządkowe. Opróżniane są kosze, a piasek jest oczyszczany (do tego właśnie jest potrzebny traktor). Wszystko spoko, tylko używają mega mocnych świateł i czasami myślę, że zaraz oślepnę. 

4. Byłam na imprezie dla studentów J-1 i... chyba trochę się rozczarowałam ;-) Może nie jestem aż taką imprezowiczką. Śmieszne było to, że osoby, które nie miały ukończonego 21 roku życia miały namalowane duże znaki X na obydwu dłoniach. Miało to zapobiec kupowaniu alkoholu przez nieletnich. W praktyce wyglądało to tak, że ja kupowałam piwo moim współlokatorkom :P Impreza rozkręca się około godziny 2 i trwa do białego rana, także błędem było przyjście do klubu przed północą, bo po prostu było nudno. 

Więcej grzechów nie pamiętam! Odsyłam też do poprzednich wpisów, jak ktoś nie czytał, na początku byłam pilniejszą blogerką ;-) Dodatkowo, jak ktoś jest super mega ciekawy co tu się dzieje i wkurza się, że ja rzadko piszę, zapraszam do moich polskich znajomych - Ani i Tomka.

A w następnym wpisie opowiem Wam jak spędziłam swoje 22. urodziny! Wyczekujcie!