sobota, 8 sierpnia 2015

#USA: piątek siódmego


Cześć!

Dzisiaj dość nietypowo, bo chcę Wam opowiedzieć "tylko" o jednym dniu. Wydaje mi się, że był całkiem szalony, więc jak spiszę co się wczoraj działo to będę miała do czego wracać :-)

Noc z czwartku na piątek spędzałam u DJa w domu. DJ ma psa, mieszaninę pudla i cocker spaniela, który nazywa się Buddy. Jest już trochę starszy, ale mimo wszystko lubi się ze mną trochę pobawić :-) Sama tęsknię za swoim psem, także bardzo się cieszę za każdym razem, gdy mogę go zobaczyć.
Mój piątkowy poranek zaczął się od tego, że Buddy dosłownie skakał po mnie i DJu, aby nas obudzić. Nie udało mu się (niestety) z DJem; prawdę mówiąc, można by rozpętać wojnę obok niego i by się nie obudził. Także szybko wstałam i wyszłam z Buddym na mały spacer :-)

Pracę zaczynaliśmy dopiero o 18, więc zdecydowaliśmy się, że "z rana" (czyt. o 14) pójdziemy na małe zakupy. Teraz w Stanach jest Tax Free Weekend, ponieważ w następnym tygodniu zaczyna się szkoła. DJ jest (według mnie) małym zakupoholikiem, ja za to bardzo ostrożnie podchodziłam do zakupów. A przynajmniej do pierwszego zakupu ;-P
Mojej siostrze obiecałam przywieźć coś ze Stanów i pomyślałam, że świece od Yankee Candle będą dobrym pomysłem. W Polsce są bardzo drogie, tutaj cena jest, powiedzmy, do zniesienia.

Po wybraniu świecy dla mojej siostry i dla mnie poszłam do kasy i usłyszałam zdanie, które doprowadza do szaleństwa myślę każdą dziewczynę: BUY 2 GET 2 FREE! Dodatkowo tutaj też obowiązywał Tax Free Weekend, więc ze sklepu wyszłam z 4 dużymi świecami za 55$. Poziom szczęścia: niebo!
Małe problemy na początku nie zrujnowały efektu końcowego - moje imię poprawnie napisane!

W takim oto stanie "30 cm ponad chodnikami" poszłam do pracy. Mimo tego, że pracowałam pojedynczą zmianę mam do opowiedzenia aż trzy historyjki :-)

Podchodzi pan z dwójką dzieci. Dzieci standardowo nie udało mi się "złapać" przy bramce i pobiegły wsiadać na motocykle. Skanuję kartę trzymaną przez ojca i wydarza się najgorszy scenariusz... karta jest już pusta. Grzecznym tonem mówię, że dzieci nie mogą jechać, ponieważ nie mają wystarczającej liczby biletów. Ojciec bardzo się na mnie zdenerwował i mówi, że on przecież kupił 8 biletów i dopiero byli na jednym ridzie. Ktoś na Little Pirate musiał zrobić coś źle i zeskanował dużo biletów. Sprawdzam historię, bilety zeskanowane poprawnie, jednocześnie widzę, że było ich na karcie tylko 4. Nadal jestem oazą spokoju i tłumaczę, że na karcie nie było 8 biletów, tylko 4. Tłumaczę, że zapewne zapłacił 8 dolarów za 4 bilety, ponieważ 1 bilet kosztuje 2 dolary. Pan do mnie, już mocno zdenerwowany, że może pokazać mi rachunek i żebym wezwała managera, bo ktoś tutaj na pewno go okradł. Na rachunku oczywiście jak wół napisane, że bilety kupione były 4. Dodatkowo matka dzieci dołączyła do "mojej strony" i przyznała mi rację. Tym oto magicznym dotknięciem różdżki owy pan ze stanu bardzo zdenerwowanego przeszedł w stan "oh, I'm sorry, I'm gonna go buy some more".
Mój komentarz? Ech, Amerykanie.

Tak Wam chciałam przybliżyć z czym musimy się borykać każdego dnia ;-)

Czas płynął mi szybko, po drodze trochę padało i zapomniałam włączyć światła na swoim ride. Wczoraj supervisorem na East Park była Ally, którą średnio lubię, bo potrafi być prawdziwą Very Bitch Mother. Otóż na Motorcyles są dwa poziomy włączania świateł; zazwyczaj używamy tylko jednego, bo ten drugi włącza też klaksony, które są po prostu nie do zniesienia. A na pewno ja ich nie znoszę i nie wyobrażam sobie pracować w takim hałasie przez 5 godzin. Ally zamiast powiedzieć mi, żebym włączyła światła, zrobiła to sama i... włączyła też klaksony. Fuck you Ally. Na szczęście w pobliżu znajdowała się Saltanat, która wczoraj dawała przerwy, więc poprosiłam ją, aby udawała, że jest managerem i je wyłączyła :D
Wiadomo, dzieci jak to dzieci. Widzą, że jest jakiś przycisk, ale gdy go użyją to nie działa i wywiązuje się między nami taka oto typowa konwersacja.

D(ziecko): Przepraszam, a do czego służy ten przycisk?
J(a): Ten przycisk nie działa.
D: A do czego kiedyś służył?
J: To chyba był klakson, ale nie jestem pewna. To nigdy nie działało.

#devilinsideme #believeme #it'sforyourowngood #whitelies

Tak, tak. Ta praca zmusza nas do kłamania :-P

Wczoraj też po raz pierwszy moimi klientami była rodzina, w której matka przyszła w pidżamie. Tak, w pidżamie. Była jakaś 22, ale jestem pewna, że spędziła w niej cały dzień. Dziecko było urocze i mówiło za każdym razem "again, again", więc spędzili trochę czasu ze mną. Pani mama też była bardzo dla mnie miła, nawet trochę pogadałyśmy, ale za każdym razem gdy na nią patrzyłam musiałam powstrzymywać się od śmiechu. Tak, Amerykanie don't care.

A, wczoraj też poznałam nowy sposób na powiedzenie, że ma się ochotę na "again":
"Excuse me, can I go uno mas?"
;-)

Dobra, w końcu. 23:15, przykładam swój palec i sensora i robię clock out. Koniec dnia, teraz tylko wybrać pieniądze z bankomatu i szybciutko do domu. Ale przecież dzień się jeszcze nie skończył ;-)

Padłam ofiarą autokorekty na Snapchacie, ale zdjęcie zrobione chwilę po wyjściu z pracy - jak widzicie jestem cała happy :-)
Poszłam do Caterpillar, bo tam pracuje DJ i zawsze zamykają ostatni, więc musiałam chwilę na niego poczekać. Gdy już jesteśmy razem mówi mi, że musi pomóc Tay, ponieważ zatrzasnęła swoje kluczyki do samochodu w bagażniku... Hmmm, sounds like Tay.
Idziemy na parking, na którym o tej porze jest już prawie pusto. Od razu można dostrzec samochód, przy którym kręci się z 7 osób. Myślę, że w kulminacyjnym momencie, gdy było razem z nami 4 naszych managerów, dobijaliśmy do 15 osób. Nie zrobiłam żadnego zdjęcia, bo aktywnie uczestniczyłam w ratowaniu samochodu Tay (w którym jestem co noc i mam wrażenie, że najlepsze rzeczy dzieją się właśnie w nim :D). Jeden z pracowników na Broadway nam pomógł i około 00:30 akcja zakończyła się sukcesem :-)

Gdy wróciłam do domu, byłam cała w emocjach po takim dniu. Jak widzicie, codziennie dzieje się tu coś ciekawego, a ja po prostu musiałam to spisać :-)

Lecę szykować się do pracy, ciekawe co dzisiaj się wydarzy!