wtorek, 16 lipca 2013
HOF 2013 - dzień trzeci
Dzień trzeci - najbardziej leniwy pod względem koncertów. Zaplanowałam obejrzenie tylko dwóch - Skunk Anansie i The National. Tego dnia razem z Maćkiem zwiedzaliśmy inne atrakcje, które oferował nam Open'er.
Na początku napiszę, że bardzo żałuję, że nie udało mi się zarezerwować żadnego miejsca na teatry, których w tym roku było aż 4. Nie ma co się dziwić, w zeszłym roku Anioły w Ameryce odniosły sukces, który odbił się szerokim echem w mediach. Nic nie dało odświeżanie strony przez pół godziny :(
Jak weszłam na teren festiwalu byłam zdziwiona jak dużo osób przyszło na koncert Kaliber 44. W ogóle nie moje klimaty, także obojętnie lawirowałam między tłumem, aby dostać się do miasteczka festiwalowego. o 20:00 przewidziany był koncert Skunk Anansie, ale nie mieliśmy jakoś ochoty stać z przodu (Maciek widział już Skunk Anansie na jakimś tam festiwalu w Warszawie :P), także usiedliśmy sobie kawałek dalej, żeby na spokojnie pogadać i posłuchać koncertu. Okazało się to złym wyborem, chyba wytrzymałam pół godziny. Po pierwsze, byłam przerażona wyglądem Skin oraz tym jak bardzo potrafiła rozdziawić swoją paszczę. Wyglądała dość zwierzęco. Dodatkowo, już o tym wspomniałam, nagłośnienie z tyłu nie było wysokich lotów, także te dwie rzeczy przyczyniły się do tego, że poszliśmy szukać szczęścia gdzieś indziej.
Na 21:00 zaplanowaliśmy odwiedzić Alterkino, w którym w tamtym roku szukałam schronienia przed słońcem. Wybraliśmy bardzo ciekawy i zabawny film pt. Kto cię uczył jeździć?. Przedstawiono nam trzech bohaterów, którzy w trzech różnych miastach - Monachium, Tokio i Bombaju - próbowali uczyć się jeździć. Film pokazywał jak różnorodne zasady ruchu drogowego panują na całym świecie. O ile te niemieckie standardy bardzo przypominały mi o moim kursie na prawo jazdy, tak japońskie i indyjskie zachowanie na drodze naprawdę mnie zdziwiło. Polecam obejrzeć film, trwa 1h 24 min i warto :)
Odwiedziliśmy także Muzeum. Nie byłam w tamtym roku, więc nie mam do czego porównywać, ale ploty na Open'erze chodziły, ze jest rozczarowujące. Zdążyliśmy na końcówkę filmu dokumentalnego pt. Transmisje, w którym dwie kobiety wykonywały polecenia wydawane im przez widzów programu. Filmy były wyświetlane za pomocą projekcyjnej maszyny agitacyjnej. Nie wiem, jakieś to było dziwne.
Tego dnia odkryłam też frytki belgijskie, które okazały się najlepszym żarciem na festiwalu. A na pewno największe porcje za dobrą cenę.
Tak nam minął czas do północy, po koncercie Queens of The Stone Age my wbiliśmy się pod scenę i z podekscytowaniem czekaliśmy na koncert The National. To uczucie zniknęło z momentem, gdy zorientowałam się, że Matt Berninger jest zwyczajnie pijany. Walenie mikrofonem w głowie, ryki, skakanie, turlanie się po podłodze, rzucanie na tłum ani rozbicie kieliszka nie przypadło mi do gustu. Gdy rozglądałam się na ludzi to bawili się tylko ci, którzy mieli tyle samo wypite co on. Reszta stała zdziwiona. Ja też. W ogóle mi się nie podobało, ale jednak nie miałam szansy na swobodne opuszczenie koncertu, ponieważ stałam pod samą sceną. Podobno cały koncert można znaleźć na YouTube w wysokiej jakości, nagrywany prosto z wieży dźwiękowców. Nie polecam, ale jeśli kogoś to ciekawi...
Z tego wszystkiego zapomniałam, ze tego dnia odbywał się jeszcze koncert Disclosure, którego bardzo żałuję z tego dnia. Wpadłam na chwilę na Rykardę Parasol, ale szybko poczułam chęć opuszczenia terenu festiwalu i rozpoczęłam tułać się do domu. Z niesmakiem w ustach zamiast uśmiechem na twarzy, niestety.