piątek, 12 czerwca 2015

#USA: Charleston


Cześć!

Dzisiaj zaczynam pracę :-) Jeszcze chwila została do piętnastej mojego czasu także spieszę z nowym postem. We wtorek poleciałam do Charleston, drugiego największego miasta w Karolinie Południowej. Bałam się, że zgubię się na lotnisku, albo że będę miała problemy przy sprawdzaniu bagażu, ale wszystko przeszło mega sprawnie. Nawet szybciej niż w Europie, bo nie trzeba wyjmować laptopa z plecaka, a wszystkie metalowe rzeczy, które mamy na sobie, należy do niego włożyć i przejść przez bramkę.

Leciałam tanimi liniami JetBlue. Mimo tego, że mają w nazwie "tanie" w cenie biletu wliczony jest jeden bagaż nadawany o wadze 23 kg i jeden podręczny. W samolocie byłam mile zaskoczona, bo było dużo miejsca na nogi, więcej niż w Dreamlinerze :P Było całkiem luźno i nikt nie siedział obok mnie. Jak pisałam we wcześniejszym poście, słabo spałam poprzedniej nocy plus dopadła mnie różnica czasu, tzw. "jet lag". Od razu poszłam spać i obudziłam się pół godziny przed lądowaniem. Idealnie, bo moim oczom po odsłonięciu okienka ukazały się wspaniałe widoki:


Mój drugi host był z Bułgarii i miał 36 lat. Było mi bardzo miło, że odebrał mnie z lotniska, bo jednak podróżowanie z walizką ważącą 20 kg jest uciążliwe. Po dotarciu do jego domu i zjedzeniu śniadania pojechaliśmy na plażę. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam ocean! :-)


Piasek był tak gorący, że nie dało się po nim iść boso. Pierwsza różnica jaką widać - plaża nie jest zatłoczona, ani nie ma na niej żadnych parawanów! Tak naprawdę to parawany i namioty są tutaj zakazane, jedynym legalnym środkiem ochrony przed słońcem na plaży jest parasol. Dodatkowo można ustawiać je tylko za ratownikiem, tak aby mógł on bez przeszkód wszystko widzieć i w razie potrzeby szybko przedostać się do wody.

Może niektórzy z Was wiedzą, ale przed wyjazdem śmiałam się, że nie będę się kąpać w oceanie bo zje mnie rekin. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że może to być prawda... Gdy weszłam na molo (w Sopocie jest ładniejsze!) oto co ujrzałam:


Także nie wiem jak to będzie z tym pływaniem w oceanie :D

Charleston okazało się bardzo ładnym miastem. Było w nim dużo turystów, miało dużo terenów zielonych i przepiękny port.

Turyści zwiedzający historyczną część miasta. Trochę mi to przypominało Kraków :-)



  

Po długim spacerowaniu i obiedzie wróciliśmy do domu mojego gospodarza. W radiu zapowiadali
także burzę, która trwała cały wieczór. Bałam się, że następnego dnia ulice będą pozalewane albo zatarasowane przez połamane drzewa, ale nic takiego się nie stało. W ramach podziękowania podarowałam Todorowi opakowanie krówek i kukułek. Ale nie jestem pewna czy mu smakowało :P Tego wieczoru szybko poszłam spać. Byłam zaskoczona samą sobą, że wytrzymałam tak długo i tak ;-)

To był wspaniały dzień :-) Cieszę się, że ostatecznie wyszło jak wyszło i mogłam sobie zrobić taką przerwę w podróży. Cały dzień było bardzo gorąco, około 30 stopni, ale jest tu też bardzo wilgotno i wieje od oceanu. Mnie ten klimat bardzo służy :-)

Pozdrawiam ciepło!!!