środa, 21 marca 2012

obiecanki cacanki



27 stycznia 2012. Bardzo wyczekiwana przeze mnie data, właśnie ze względu na premierę płyty. Płyty nagranej przez Lanę Del Rey, która biła na głowę królujących na listach przebojów Adele i Gotye. Video Games pierwszy raz usłyszałam na BBC Radio 1. Ciekawie zrobiony teledysk, przeszywający, głęboki głos i delikatna muzyka, stanowiąca idealne dla niego tło. Zdecydowanie intryguje, a co więcej, pozwolę sobie zacytować pewnego pisarza "zarzuca sieci na odbiorców". Ja także łyknęłam haczyk i musiałam dowiedzieć się więcej, teraz, natychmiast. 

Na pewno uwagę przykuwa sam wygląd Lany, trudno nie spojrzeć na jej wydatne usta, bujną fryzurę i przymrużone seksownie oczy. Można by powiedzieć, że jest kobietą idealną. Niewiele trzeba było czekać na różne spekulacje, czego to nie operował chirurg plastyczny i że to tylko sztuczny twór, a nie naturalna piękność. Nie obeszło mnie to w ogóle, siedziałam na YouTubie i wyszukiwałam każdy dostępny ówcześnie utwór Lany. Do Born To Die nie było teledysku, na jej kanale VEVO były zamieszczone 3 filmy i wszystkie były wykonaniami Video Games. Za to prywatny kanał oferował więcej, m.in. Blue Jeans (porównajcie z oficjalnym klipem - tu). Osobiście bardziej podobają mi się teledyski, które Lana sama skleiła z kilku filmów, animacji i nagrań samej siebie.

Przyszła kolej na większą porcję plotek i spekulacji, przecież taki talent nie bierze się znikąd. Owszem, nie bierze się. Lana nagrywała wcześniej pod innym pseudonimem (naprawdę nazywa się Elizabeth Woolridge Grant) i próbowała swoich sił w zespole. Czy została wykreowana przez specjalistę? Nie mam pojęcia i w sumie nie chcę wiedzieć. Liczy się to, że porwała za sobą tłumy i zbija na nim niezłą kasę. Wiem za to inną rzecz, nie wybrałabym się na jej koncert. Wersja live Video Games skutecznie mnie do tego zniechęciła. Nie wiem czy miała zły dzień czy to ja mam zbyt wysokie wymagania. W każdym razie, nie, dziękuję, postoję. I zaoszczędzę ze dwie stówki ;)

Teraz trochę o tych niewystawionych na światło dzienne YouTube'a utworach. Na płycie jest ich piętnaście, co stanowi dość pokaźny zbiór. Rozumiem, że jest to jej debiutancki album (pod tym pseudonimem) i Lana chce pokazać na co ją stać, ale odczuwam zbyt duże zróżnicowanie. Diet Mountain Dew jest jedną z niewielu, która wpadła mi w ucho. Strasznie zrobi mi się smutno, gdy Lucky Ones zostanie skomercjalizowane i przestanie mieć swój urok, bo z pewnością tak się stanie, ta piosenka jest zbyt dobra. Żeby do niej dotrzeć trzeba było przesłuchać całą płytę, ponieważ jest ostatnia na liście i przecierpieć takie chwile jak te z National Anthem.

Mimo swoich wad, Lanę warto znać i kojarzyć jej imię. Jestem odrobinę już zmęczona jej muzyką (tak samo jak Adele i Gotye) i jej płyta nie należy do najczęściej przeze mnie odtwarzanych. Po niespełna dwóch miesiącach wrzawa dookoła niech ucichła i dawno o niej nie słyszałam (nie licząc tego, że wydała nowy teledysk). 
Post na specjalną prośbę Miszego i cieszę się niezmiernie, że udało mi się wrócić do starej częstotliwości (sprzed II semestru), czyli pisania co 3 dni.

P.S. Odwieczny dylemat nad pytaniem "Co było pierwsze - jajko czy kura?" przestaje być jakimkolwiek dylematem gdy pytanie postawi się w następujący sposób "Co było pierwsze - zapłodniona komórka jajowa czy dorosły człowiek?"