poniedziałek, 16 lipca 2012

HOF 2012 - dzień trzeci


Już dziewięć dni minęło od Open'era a ja nadal nie mogę skończyć swojej relacji. Praca sprawiła, że dzień znów mija niczym chwila, a wieczorami jestem zmęczona lub spędzam te kilka godzin z Mateuszem. Korzystając z wolnego, czym prędzej zasiadam do komputera i opisuję Wam swoje wrażenia z drugiej połowy festiwalu.

Dość szybko znalazłam się na terenie lotniska, bo po 17, a z nieba lał się żar. Chcąc się ukryć przed słońcem, zaszłyśmy z Nanusią do AlterKina ulokowanego w miasteczku festiwalowym. Był to namiot, a w nim kilka rzędów krzeseł, pomarańczowe pufy do leżenia i duży ekran. Z tyłu znajdowała się także mała kawiarnia i kanapy do odpoczynku. Trafiłyśmy na film "Prezydent Nowej Atlantydy" w reżyserii Jona Shenka. Spóźnione jakieś 40 minut, obejrzałyśmy około godziny filmu, ale mimo tego film naprawdę mnie zaciekawił. Polecam zdecydowanie! Następnie mała przechadzka po scenach, bez większego celu, bo na Main Stage'u występowało L.Stadt i Bloc Party, które nas nie interesowało. Ja ten czas poświęciłam na leżenie na trawie w pobliżu Totemu. O 20.30 występował Łona Webber & The Pimps, Nana poszła w tłum, ja oszczędzałam swoje stopy na inne koncerty, na których chciałam stać i brać w miarę czynny udział. Zmierzając w kierunku Sceny Namiotowej ubrałyśmy się w kurtki przeciwdeszczowe, ponieważ zbliżała się do nas niepokojąco wyglądająca chmura, a na ten dzień zapowiadane był burze i gradobicie.

Na 21 miałyśmy zaplanowaną Nosowską. Znalazłyśmy tam także innych znajomych i punktualnie (jak zwykle) rozpoczął się koncert. Nie znałam jej nowej płyty, jakoś brakło mi czasu, więc z zainteresowaniem słuchałam wykonań na żywo. Scenografia była intymna i delikatna, oprócz samej wokalistki zespół był za kurtynami z materiału, na którym był wyświetlane animacje. Utwory zachęciły mnie do zgłębiania płyty. Na podobnym koncercie, ale zespołu Hey, a nie Nosowskiej, byłam na Dniach Pruszcza w tamtym roku. Wiedziałam więc, że będzie stała ona na baczność, nerwowo machając ręką do tłumu, mówić piskliwym głosem o tym, jak się bardzo denerwuje i dziękować po każdym jednym utworze. Wtedy i teraz trochę mnie to zirytowało i jak dla mnie stanowiło trochę o jej braku profesjonalizmu, bo jak można przyznawać się do tremy, drżących nóg i rąk - może powinniśmy byli wyjść, żeby ona poczuła się bardziej komfortowo? Po tym, jak zapowiedziała, że zaśpiewa kilka starszych piosenek, także z repertuaru Hey, wyszłyśmy, aby udać się na koncert Franza Ferdinanda.

I to był według mnie najlepszy koncert tego wieczoru i w ogóle całego festiwalu. Zachęcam do poszukania na YT nagrań z koncertu, naprawdę to była wielka rzecz. Wspominałam coś o pęcherzach na stopach i bolących nogach? Przy Take Me OutUlysses i No You Girls całkowicie o tym zapomniałam, aby skakać i krzyczeć. Nie stałyśmy w tłumie, więc miałam dużo miejsca dla siebie. Wydaje mi się nawet, że lepiej oglądało i przeżywało mi się koncert z daleka, niż z pod samej sceny. Granie na jednej perkusji przez 4 osoby, świetne efekty świetlne i lasery do This Fire na koniec, tłum skaczących nastolatków (i nie tylko). Nie było takiego drugiego koncertu na Open'erze w tym roku, a na pewno ja nie byłam na żadnym innym. Na Bjork, Bon Iver albo The Kills nie mogłam się wyszaleć. Na Franz Ferdinand zużyłam dużo energii i zdarłam gardło, to był prawdziwy rock i moc! Wokalista miał śmieszną fryzurę na garnek ;)
Zostałyśmy jeszcze na ogłoszenie najpóźniej The Cardigans (o którym pisałam wcześniej - link). Grali utwory z Gran Turismo, więc udało się usłyszeć My Favourite Game i jeszcze bardziej nadwyrężyć gardło. Spotkałyśmy nawet pewnego maniaka, który kazał o nich mówić "królowie". Nie zostałyśmy do końca, bo jako ostatni na tamtejszy dzień, miałyśmy zaplanowany występ Julii Marcell (link do postu). Spóźniła się jakieś 15, może 20, minut i jako, że to był Tent, usiadłam sobie niedaleko telebimu, by koncert przeżywać na siedząco. Zresztą to nie była muzyka, jak dla mnie, do skakania i bawienia się. Chociaż na Echo na chwilę wstałam. Julia byłą zachwycona tak dużym entuzjazmem i publicznością i często uśmiechała się pokazując swoją dużą szczerbę między jedynkami. Chyba wyobrażałam ją sobie ciut ładniejszą.

Koncert skończył się późno, późno też zawitałam w domowych progach. W Gdyni Głównej rozpaczliwie szukałam czegoś na gardło, które paliło żywym ogniem, dowód na to, że naprawdę świetnie się bawiłam. Mam nadzieję, że z ostatniego dnia, z którego nie czerpałam już tak wiele radości, ale nie trwał dla mnie tak długo, napiszę relację z mniejszym odstępem :)