Elvis próbuje mi przeszkadzać, ale nie dam się. Napiszę w końcu dla Was to, co już obiecałam jakiś czas temu!
Jak wiecie - czekałam na tą płytę. Byłam ciekawa czy też będzie tak burzliwie jak po premierze Mylo Xyloto. Nie jest, a przynajmniej nic do mnie nie dotarło, chociaż przeczytałam kilka zagranicznych recenzji.
Moje największe zaskoczenie
Spodziewałam się, że na płycie znajdzie się kawałek nagrany specjalnie na potrzeby filmu Igrzyska Śmierci. Teledysk nawiązuje do oprawy graficznej albumu i reszty piosenek. Nie sprawdzałam wcześniej tracklisty, także tak. Na pewno byłam zdziwiona trochę tym faktem, ale może po prostu takich utworów nie wrzuca się na albumy, tylko wydaje jako single i już.
Każdy znajdzie coś dla siebie
Od razu wpadło mi w ucho Ink. Wyróżnia się spośród reszty utworów swoją pozytywną energią. Domyślam się, że nawiązuje do rozpadu małżeństwa Chrisa Martina, frontmana zespołu Coldplay, wiec może dlatego jakoś tak do mnie trafia.
Gdy pierwszy raz słucham jakiejś płyty, staram się szukać "perełek", których nie wybrano, aby dostały swoją "YouTubową" twarz i stały się singlami promującymi. Stety-niestety Midnight jest genialne. Mam tak mieszane uczucia co do tej piosenki, że aż trudno mi je wyrazić. Za pierwszym odsłuchem czułam coś innego, za drugim też. Najpierw mi się nie podobało i wolałam Magic, teraz Magic już mi się trochę znudziło, a Midnight nadal niesie ze sobą taki dreszczyk emocji.
Na zakończenie
A na końcu deser. Czyli najlepsze. O. Takie o, takie tadam!, takie ech... Nie wiem czy mówi się w Wielkiej Brytanii "o", gdy jest się zdziwionym. Cała piosenka jest taka pełna nadziei, ciągle w tekście przewija się tekst "fly on", jakby Chris chciałby pocieszyć słuchaczy (i siebie samego). Jest to utworem kończącym płytę, która odzwierciedla stan duchowy autora. Wiadomo, w życiu bywa ciężko, ale ważne żebyśmy mimo wszystko patrzyli przed siebie. Przez łzy, z zaciśniętymi ze złości szczękami, ale przed siebie. Polecam tym, którzy nie strawili Mylo Xyloto i nadal są w czasach wydania Parachutes.
Podsumowując
Ghost Stories naprawdę opowiada historię. Słuchacz jest wprowadzany w nastrój wraz z pierwszymi dźwiękami Always In My Head, następnie przez kolejne minuty doświadcza emocji, które przynosi ze sobą miłość, o której myślimy "ta jedyna". Wszystko to zamykamy klamrą wraz z O. Co ciekawe, pod koniec O słyszymy wstęp do Always In My Head, co jeszcze bardziej ma sugerować to, że płyta stanowi jedną całość.
Szkoda tylko, tak już abstrahując od strony muzycznej albumu, że Ghost Stories nie można posłuchać na Spotify. Jakoś mnie to rozzłościło na początku, bo było to pierwsze miejsce, gdzie się skierowałam, żeby posłuchać nowego Coldplay.
Słuchaliście, słuchacie, posłuchacie? Hmm, jak to jest z Wami? U mnie płyta rozgaszcza się na playliście. Ostatnio też jakoś mi ciężko z tymi całymi sercowymi sprawami.