sobota, 3 maja 2014
wrażenia po filmie Her
Czuję, że powinnam coś napisać, ale nie wiem co. Ten film oglądałam na dwa razy. Pierwsze 50 minut wraz z przyjaciółką, bo wzięłam ją do siebie na kurację sercową i chciałam jej puścić film o miłości. Dzisiaj go dokończyłam, w końcu mam swój lazy day. Drugi z rzędu, ale co tam.
Film wraz ze swoim zakończeniem niesie wielkie przesłanie. Coś, co zauważyłam u siebie. Moje własne szczęście mnie napędza. Mogę się z nim dzielić z tyloma osobami z iloma chcę. I to nie znaczy, że ktoś z nich dostanie mniej. Każdy dostanie tyle samo. Tak samo z miłością. Zakochując się w kimś, zakochuję się w całym świecie, a najbardziej w samej sobie. Łatwiej mi przychodzi wybaczanie, motywowanie się do działania i wstawanie po porażce. Miłością też się dzielę ile chcę i ile mogę. Szkoda, że czasem ta druga osoba nie może tego zrozumieć. I wtedy zaczyna dziać się źle. Bo nie lubię mieć podciętych skrzydeł.
Ciężkie te moje przemyślenia. Wiem. A w głowie mam ich jeszcze pełno. Naprawdę zachęcam do podyskutowania trochę o tym filmie, bo jest o czym. Jeśli nie widziałeś/widziałaś - zobacz! Koniecznie :-)
Może zmieńmy temat, na ten właściwy temu miejscu. Maestro, muzyka! Jest piękna. Tak jak ten film. Nic dodać, nic ująć. Piękna jest The Moon Song wykonywana przez Scarlett Johansson. Piękne są "fotografie" Samanthy. Arcade Fire nie jest moim ulubionym zespołe, próbowałam kiedyś słuchać przy okazji Open'era 2011. Ten film naprawdę ujął mnie za serce - swoją całością, idealnie dopasowanymi elementami i tempem rozwoju akcji. Naprawdę dobry film! (psst... dałam 9/10 na Filmwebie :-) mam tylko 11 filmów z tą oceną).
Podrzucę Wam jeszcze wrażenia z jestKultura.pl - klik.
Na tym dzisiaj koniec. Dobranoc :-)